Quantcast
Channel: Sainti.pl » DIK
Viewing all articles
Browse latest Browse all 3

Dzienniki Kopenhaskie cz. 3

$
0
0

Słyszę dźwięk alarmu w telefonie. Otwieram jedno oko, lokalizuje źródło dźwięku i przycisk odpowiedzialny za jego wyłączenie. Przewracam się na drugi bok. Przez żaluzje nieśmiało przedostają się promienie światła. Każdego dnia jest ich trochę więcej. Wstaję, wyglądam przez okno, patrzę w niebo i na gałęzie drzew żeby wiedzieć co pogoda na dziś przygotowała. Po kilkudziesięciu minutach siedzę w autobusie jadąc na uczelnię. Gapię się w okno lub czytam coś na ekranie palmtopa. Na nudniejszych zajęciach (takich jest coraz mniej, bo powtórki już się skończyły) przeglądam czytnik RSS. Wracam do domu. Robię jakieś zakupy i przygotowuję coś do jedzenia. Potem ewentualnie robią sobie drzemkę i próbuję zrobić coś konstruktywnego zamiast bez konkretnego celu przeglądać internet.

Tak w skrócie wygląda mój zwykły dzień. Trochę ich jest i nie bardzo jest co opisywać. Zaaklimatyzowałem się już w Danii i przyzwyczaiłem do pewnych różnic. Ostatnio bardziej byłem też nastawiony na konsumpcje treści niż na ich tworzenie. Zapewne przez brak weny na pisanie. Mam nadzieje, że uda mi się ją przełamać i nowa treść będzie się pojawiała częściej. Może następne wpisy będą krótsze, ale bardziej tematyczne, bo jak widać powyżej nie każdy dzień jest ciekawy. Na razie jednak opis kilku bardziej interesujących wydarzeń z minionego miesiąca.

Kulturalny koktajl

W połowie lutego odbyła się druga impreza organizowana przez uczelnie dla studentów z zagranicy. „Kulturalny koktajl” składał się z trzech części. Najpierw zorganizowano wycieczkę po kanałach Kopenhagi. Wsiedliśmy do łódek i pływaliśmy po wodnych szlakach, których w centrum jest całkiem sporo. W międzyczasie przewodnik opowiadał co widać jest na około. Było dość ciekawie, ale sam czas tego zwiedzania został dość kiepsko dobrany. Słupek rtęci zatrzymał się spory kawałek poniżej zera, a do tego trochę wiało. Na wodzie w wielu miejscach utrzymywał się lód i czasami robiliśmy za lodołamacz. Późne popołudnie oznaczało też że słońce już zachodziło i kiedy w końcu dobiliśmy do brzegu było już ciemno.

Następnym punktem programu był obiad w restauracji. Nie było w nim niczego szczególnego. Raczej taka okazja do pogadania i napełnienia żołądka przed dalszą częścią imprezy, która miała odbyć się w barze. Przez pewien czas mieliśmy salę tylko dla siebie, ale nawet potem dominowało tam międzynarodowe towarzystwo. Zabawa była świetna, chociaż miejsca nie było wiele. Można było się napić, pogadać, ale też trochę potańczyć. Do siebie wróciłem ostatnim pociągiem z centrum razem ze znajomymi z Turcji.

Futbolowy blackout

Brak prądu zbliża ludzi. Pewnego wieczora mieliśmy awarię sieci elektrycznej. Padł jeden z głównych bezpieczników na osiedlu. W połowie gniazdek zabrakło prądu i w dodatku dotknęło to także tych internetowych. Zrządzeniem losu, akurat tego dnia swój mecz rozgrywał Lech Poznań i zaplanowane było wspólne oglądanie. Planowałem spędzić ten wieczór bardziej produktywnie, ale do tego był mi potrzebny internet. Okazało się, że mimo problemów technicznych transmisja się jednak odbędzie w sąsiednim boku, więc pisanie artykułu zeszło na dalszy plan i poszedłem na mecz. Był to strzał w dziesiątkę, bo na taki krok zdecydowało się więcej osób z Polski, w tym sporo takich, których wcześniej nie poznałem. Sam mecz do ciekawych nie należał, ale siedzieliśmy później razem jeszcze kilka godzin (w międzyczasie naprawiono też awarię) bawiąc się w kalambury.

Kilka dni później była całkiem niezła pogoda, więc pojawiła się propozycja zagrania w piłkę nożną. Ostatni raz grałem chyba w liceum i nie mam stroju sportowego na wczesnowiosenna porę, ale z braku innych interesujących opcji na trochę sportu, postanowiłem wziąć udział. Było kilka osób z Polski i dwóch Francuzów. Boisko przy akademikach ma wymiary takiego do piłki ręcznej, ale i tak było trochę biegania. Szybko przekonałem się o brakach kondycyjnych mimo częstego grania w siatkówkę. To jednak trochę inny rodzaj wysiłku i większa ilość biegania za piłką była odczuwalna następnego ranka. Należałoby raczej napisać popołudnia, bo tego samego dnia, co kopanie futbolówki była też dość spora impreza w akademiku z ponad setką osób, która zapewne też po części przyczyniła się do trudności ze zwleczeniem się z łóżka.

Student-Dinner

Kolejnym wydarzeniem dla studentów zagranicznych sponsorowanym przez IHK był obiad przygotowany przez studentów. Zostaliśmy rozdzieleni na grupy względem narodowości, dostaliśmy do dyspozycji 600 koron i mieliśmy przygotować coś z naszej regionalnej kuchni. Dziewczyny zdecydowały się na robienie bigosu, pierogów i ogórków kiszonych. Z tego wszystkiego tylko to pierwsze było przygotowane od początku do końca, a reszta była trochę pójściem na skróty i kupieniem gotowców (mrożonek) w polskim sklepie w sąsiedniej miejscowości. Bigos został ugotowany kilka dni wcześniej, a przyrządzenie dwóch rodzajów pierogów (ze sporym udziałem z mojej strony) odbyło się przed samą imprezą.

Na miejscu, w studenckim barze przy uczelni, okazało się, że nie tylko my ułatwiliśmy sobie trochę zadanie. Szwedzki stół ze wszystkimi daniami na pewno nie pokazywał całej różnorodności kulturowej uczestników. Dania były raczej mało wyszukane i mam wątpliwości, czy część z nich mogła zostać określona przymiotnikiem „narodowe”. Może część dań nie miałem okazji spróbować, bo zniknęła zbyt szybko (było ich zbyt mało), ale naleśniki, placki ziemniaczane, jakieś sałatki, czy owoce w czekoladzie jakiegoś większego wrażenia na mnie nie zrobiły. Najciekawiej przedstawiały się chyba dania z Chin z całkiem niezłym mięskiem i „zgniłymi” jajkami w herbacie. Jedna z ekip poszła na łatwiznę do tego stopnia, że pomagały im… mamy.

Po obiadku dalsza część wieczoru odbyła się przy napojach z samego baru. Było też karaoke z darmowym piwem dla uczestników, ale jego nagłośnienie pozostawiało trochę do życzenia. Kilka osób, które nie było nowicjuszami nie miało problemów z odpowiednią głośnością, ale większości przypadków trudno było słuchać. Z tego też względu nie zdecydowałem się spróbować i zamiast tego między popijaniem piwa wolałem zagrać w piłkarzyki. Kolejne spotkania były na tyle zajmujące, że wspólnie z kilkoma znajomymi na osiedle wróciłem dopiero ostatnim autobusem.

Krótko nie na temat

Pogoda robi się coraz bardziej wiosenna. Nauka na uczelni się powoli rozkręca. Coraz więcej nowych rzeczy i są już pierwsze zadania do wykonania. Zegar biologiczny już przestawiony na wcześniejsze wstawanie. Z głodu nie umieram, ale pewnie za bardzo nie przytyje. Kupiłem rower. Przejechałem nim już kilkadziesiąt kilometrów i zamierzam nim dojeżdżać na uczelnie. Złożyłem papiery o rejestracje pobytu w Danii. Przeczytałem 3 książki, obejrzałem kilka filmów i przejrzałem setki artykułów w internecie. Zaczynam rozumieć niektóre słowa po duńsku (ale tylko gdy są napisane).

Po tysiącu słowach czas też na trochę obrazów. Część zdjęć, które tutaj zrobiłem, wrzuciłem do Web Albumu Picasy. Oprócz tego, że nie muszę się za bardzo martwić o pojemność i Google nie ingeruje w wielkość zdjęcia, to dostępne jest także geotagowanie. Przy niektórych zdjęciach dodałem współrzędne geograficzne, więc można sobie na mapce zobaczyć gdzie co jest. Zdjęć z imprez nie ma, bo aparat mi się nie mieści do kieszeni. Zamiast tego możecie zobaczyć jak wygląda Kopenhaga i jak sobie tu mieszkam. Część zdjęć ma podpisy, ale niektóre mogą się też doczekać dłuższych opisów w kolejnych wpisach.


Viewing all articles
Browse latest Browse all 3

Latest Images

Trending Articles